23 października 2017

3 rady dla osób planujących lub noszących stałe aparaty ortodontyczne + recenzje Oral-B Genius 8000 i irygator Waterpik WP 100

Dzisiejszym wpisem przychodzę z pomocą każdemu, kto zdecydował się na stały aparat ortodontyczny, rozważa bądź przygotowuje się do tej inwestycji. Tak, uważam właśnie, że założenie aparatu jest formą inwestycji: we własne zdrowie (krzywe zęby utrudniają lub nawet uniemożliwiają prawidłową higienę), poczucie własnej wartości, wygląd, wizerunek. Po niemal roku codziennego borykania się z nim mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję ani złotówki wydanej na ten cel - a nie jestem jeszcze w połowie leczenia, choć efekty już są widoczne :)

Gdy podjęłam decyzję o założeniu aparatu szukałam informacji w internecie, przeczesywałam fora w poszukiwaniu wskazówek, jednak wszędzie były podane jedynie ogólne rady. Dlatego postanowiłam, w oparciu o własne, niemal już roczne, doświadczenia stworzyć kompleksowy wpis z kilkoma fundamentalnymi przepisami. Mam nadzieję, że okaże się dla Was pomocny!


1) Przyjaźń ze szczoteczką i romans z irygatorem, czyli ciągłe mycie zębów


Podczas noszenia stałego aparatu mycie zębów jest niezmiernie ważne, dlatego wymieniam je na pierwszym miejscu i poświęcę temu punktowi najwięcej uwagi. Aparat mocno utrudnia codzienną pielęgnację, pomiędzy zamki dostaje się jedzenie, które łatwo może fermentować i sprzyjać rozwojowi próchnicy. Zresztą nie tylko jedzenie, bo również napoje, szczególnie słodkie soki, koktajle a kawa czy herbata potrafi błyskawicznie osadzić się w szczelinach pomiędzy zamkami. Powstaną wtedy nieestetyczne osady, które, w przypadku braku właściwej higieny, po zdjęciu aparatu pozostawią okropne 'ramki' wokół miejsca, gdzie były przymocowane zamki. Dlatego troszcząc się nie tylko o zdrowie leczonych zębów, ale i estetykę pięknego uśmiechu (o który przecież tak ciężko walczymy) należy bezsprzecznie myć zęby po każdym posiłku, a także piciu kawy czy herbaty. Nie ma tu miejsca na wymówki typu 'nie mam czasu' bądź 'nie mam miejsca/możliwości, by to zrobić'. Chociaż osobiście na początku czułam się głupio myjąc zęby w miejscu publicznym np. w toalecie w centrum handlowym czy restauracji, z czasem się do tego przyzwyczaiłam i zwyczajnie nie zwracam uwagi na zdziwione spojrzenia pań przy sąsiadujących umywalkach. Uważam, że jeżeli ktoś nie jest na tyle dojrzały, by mieć świadomość obowiązku mycia zębów po każdym posiłku, nie powinien się w ogóle na aparat stały decydować.

>>> Inwestycja w sprzęt <<<

Pomijając koszty związane z samym przygotowaniem do noszenia aparatu (leczenie, zdjęcia, wyciski itp.) oraz samego aparatu (w zależności od tego, na jaki rodzaj się zdecydujecie) warto zainwestować również kilkaset złotych w sprzęt do mycia czyli szczoteczkę elektryczną i irygator.

>>> Szczoteczka Oral-B Genius 8000 <<<

Szczoteczka elektryczna znacznie ułatwia, usprawnia i zwiększa efektywność naszej higieny. Manualną jest nam znacznie trudniej tak dokładnie umyć zęby.  Zdecydowałam się na szczoteczkę Oral-B Genius 8000. Jest to jeden z najnowocześniejszych modeli, jakie są dostępne na rynku. Umożliwia maksymalną optymalizację higieny jamy ustnej, poprzez system ostrzegania zbyt mocnego nacisku (ważne, gdy nie chcemy uszkodzić zamków czy innych elementów aparatu) oraz aplikację dostępną na smartfona. Pomaga śledzić położenie szczoteczki i nakierowuje, gdy któryś obszar pomijamy.

Szczoteczka ma elegancki, minimalistyczny wygląd (można personalizować kolory, na jakie świeci się pierścień ostrzegawczy). Posiada pięć trybów pracy (standardowy, wybielanie, masaż dziąseł, delikatne mycie, PRO). Dba o właściwy czas mycia dzięki dwuminutowemu timerowi, po 30 sekund na każdą ćwiartkę, sygnalizuje kiedy mija czas i należy przejść do kolejnej części. W zestawie otrzymujemy oprócz szczoteczki stację  do ładowania, pojemniczek na cztery szczoteczki, uchwyt na smartfona (przymocowywany do lustra) oraz etui podróżne. To właśnie ten element zaskoczył mnie najbardziej - poprzez etui możemy podczas wyjazdów ładować naszą szczoteczkę! Wystarczy podłączyć ją do ładowania poprzez kabel dołączony do zestawu i voila! Jest nawet miejsce do postawienia telefonu na futerale ;)

Bateria jest naprawdę całkiem wytrzymała, ale ja używam szczoteczki często, więc u mnie nie wytrzymuje deklarowanych 12 dni. Po roku codziennego, kilkurazowego używania, trzyma mi ok. 5-6 dni, co i tak uważam za satysfakcjonujący wynik.

Co sądzę o szczoteczce? Uważam, że jest rewelacyjna! Odkąd ją kupiłam nie wyobrażam sobie bez niej codziennej higieny. Najchętniej nosiłabym ją ze sobą w torbie i kupiła identyczną, by mieć drugi egzemplarz w pracy.

Gdy piszę o szczoteczkach elektrycznych muszę wspomnieć o nasadkach: należy wyposażyć się w dwie. Pierwsza, czyli nakładka dla aparatów ortodontycznych posłuży nam do mycia zębów 'od przodu' czyli tam, gdzie mamy drut i zamki. Jest ona tak wyprofilowana, że nie uszkodzi nam elementów aparatu. Druga, czyli 'zwykła' nasadka np. do wrażliwych dziąseł, służy do mycia zębów 'z góry' oraz 'z tyłu'. Należy je wymieniać mniej więcej co dwa miesiące, w zależności od częstotliwości korzystania. Każdorazowo myję zęby przez dwa cykle: przez pierwsze dwie minuty z nasadką do aparatów myję zamki i przestrzenie między nimi. Potem zmieniam nasadkę i myję przez kolejne dwie minuty resztę powierzchni. Czyli daje to łącznie cztery minuty samego szczotkowania, a to jeszcze nie wszystko..

Pomimo dokładnego mycia, część jedzenia i tak zostaje w przestrzeniach międzyzębowych  i pomiędzy zamkami. Pomocna okaże się nitka do zębów (nitko-wykałaczki, tak lubiane przeze mnie przed założeniem aparatu, nie są możliwe do stosowania, nie da się ich przełożyć). Oczywiście tradycyjna nitka do zębów może być stosowana, chociaż jej każdorazowe przekładanie pod drutem może powodować frustrację. Z tego powodu rekomenduję Oral-B Super Floss. Są to podzielone już na kawałki nici, które z jednej strony są zaostrzone i sztywne, co niesamowicie ułatwia higienę. Produkt zresztą jest przystosowany dla posiadaczy mostów czy problemów z przestrzeniami pomiędzy zębami. W opakowaniu jest ich 50 sztuk, koszt nie większy niż 20 złotych. Jedno opakowanie mam w domu a drugie noszę w torbie. Istnieje jednak coś dużo skuteczniejszego i przyjemniejszego w stosowaniu niż nić...

>>> Irygator Waterpik WP-100 <<<

Jeżeli napisałam wcześniej, że moja szczoteczka jest genialna, to zabrakło mi w tym momencie skali, by powiedzieć Wam, jak bardzo uwielbiam ten wynalazek! Irygator to najcudowniejszy sprzęt, jaki kiedykolwiek kupiłam. Zanim nie zaczęłam planować założenia aparatu, nie wiedziałam nawet o jego istnieniu. Jest to w mojej opinii mało popularny sprzęt, chociaż uważam, że powinien mieć go w domu każdy dbający o zdrowy uśmiech. W dużym uproszczeniu jest to przyrząd, który umożliwia nam dodatkową higienę za pomocą strumienia wody pod ciśnieniem. Istnieją dwa rodzaje irygatorów: stacjonarne i przenośne. Posiadam obydwa, ale najpierw zajmijmy się pierwszym.

Ten model posiada dość duży zbiornik wody (nie używam żadnych płynów do irygatora), spokojnie wystarczy na pełne czyszczenie. Podłączany jest do prądu, nie ma możliwości używania do z bateriami (jest to minus przy wyjazdach), sprzęt jest dość ciężki, przez co stabilny. Posiada aż dziesięć stopni mocy strumienia wody, co pozwala na dopasowanie do potrzeb i wrażliwości dziąseł. Dodatkowo woda jest dystrybuowana w sposób ciągły, ze stałym, wybranym przez nas ciśnieniem, nie przerywa i nie pluje nagle mocniej wodą, jak potrafią inne modele. Sprzęt robi nieco hałasu, ale nie jest to aspekt, do którego nie można się przyzwyczaić ;)

Dostępne są różne końcówki do irygatora, podobnie jak w przypadku elektrycznych szczoteczek do zębów. I mamy tutaj: standardowe końcówki, do mycia języka, do implantów, mostów i koron, do kieszeni miedzyzębówych (genialnie sprawdza się przy wyżynających ósemkach - sprawdziłam), końcówka wyglądająca jak ta od szczoteczki oraz do aparatów ortodontycznych. Dodatkowym plusem jest możliwość pauzy procesu mycia (na rączce), co intuicyjnie umożliwia nam poprawki np. ułożenia dyszy. Naturalnie należy zainwestować (podobnie jak przy szczoteczce) w dwie końcówki: standardową i do aparatów. W ciągu dnia dwa razy (rano i wieczorem) czyszczę zęby zużywając cały pojemnik, w ciągu dnia zdarza mi się zrobić szybszą wersję, np. po posiłku. Należy wymieniać je co ok. dwa miesiące. Koszt samego irygatora to wydatek rzędu 350 zł.

Po około ośmiu miesiącach byłam zmuszona wymienić rączkę wraz z kablem, gdyż przeciekała, woda miała mniejsze ciśnienie a na podłodze robiła się kałuża. Z pewnością plusem jest możliwość dokupienia nowej rączki i jej samodzielna wymiana w domu, co jest bajecznie proste i trwa zaledwie kilka minut. Jej koszt to ok 70-80 zł.

Należy wspomnieć, że aby cieszyć się irygatorem przez dłuższy czas, powinno się go regularnie czyścić. Używam do tego celu Redeseptu (koszt ok 50 zł). Jest to proszek, który odkamienia i dezynfekuje. Zalewam ciepłą wodą cały zbiornik irygatora, wsypuję miarkę preparatu, uruchamiam na chwilę sprzęt, by również system wewnątrz i rurka 'zaciągnęła' się płynem. Ponadto do miseczki wsypuję kolejną miarkę i zalewam wodą, a w niej umieszczam tackę od irygatora i tą na szczoteczki. Pozostawiam taką miksturkę na całą noc, później dokładnie wypłukuję.

Minusem irygatora Waterpik jest dla mnie niemożność zabrania go ze sobą w podróż (raczej zgodzicie się, że nie można go nazwać podręcznym). Dodatkowym utrudnieniem może być dla niektórych konieczność odkażania i odkamieniania oraz wymiana rączki co jakiś czas (co z pewnością zależy od częstotliwości jego użytkowania a u mnie jest ona dość intensywna).

Reasumując, irygator jest sprzętem, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Znacznie ułatwia pielęgnację zębów, choć nie zastąpi tradycyjnego mycia. Odkąd go używam nie mam w ogóle (!!!) problemów z kamieniem nazębnym. Polecam każdemu, kto dba o zdrowy uśmiech.

>>> Irygator przenośny Panasonic EW 1211 <<<

Zachwycona moim stacjonarnym irygatorem, zdecydowałam zaopatrzyć się w egzemplarz podróżny. Postanowiłam zainwestować również i w taką wersję by na co dzień korzystać z niej w pracy. Firma Waterpik również posiada taki model, ale jest on droższy od stacjonarnego, dlatego się nie zdecydowałam. W tym przypadku możliwości są ograniczone a wybór padł na sprzęt Panasonica. Jest on ładowany jak szczoteczka elektryczna, posiada akumulator, który nie wytrzymuje jednak zbyt długo. Samo ładowanie zajmuje również trochę czasu a stacja ładująca jest dość spora. Irygator również ma potężne gabaryty. Zbiornik na wodę jest niewielki i muszę go nieraz napełniać dwukrotnie. Nie ma tu możliwości pauzy czyszczenia ani wyboru mocy. Posiada za to trzy tryby pracy: standardowy, woda zmieszana z powietrzem oraz delikatny. W zestawie mamy dwie końcówki. Nie ma różnych wersji, jest tylko jedna, standardowa. Jego koszt to ok 230 zł. Tu również należy pamiętać o odkamienianiu.

Pomimo posiadania wad, korzystanie z tego irygatora w pracy i podczas wyjazdów uważam za satysfakcjonujące.

>>> Inne akcesoria <<<

Oprócz wyżej wspomnianych sprzętów, warto zaopatrzyć się również w:

* szczoteczkę manualną do aparatów dentystycznych
Ma ona delikatniejsze włosie, które jest specjalnie wyprofilowane, by nie niszczyć zamków. Przyda się, gdy padnie bateria w szczoteczce elektrycznej lub w ogóle się na nią nie zdecydujecie.

* podróżna szczoteczka do aparatów dentystycznych
Konieczna w torbie, zawsze i wszędzie, bez dyskusji.

* mała tubka pasty do zębów
Nierozerwalnie związana w punktem wyżej.

* dobra pasta do zębów
Z pewnością zauważycie, że zużycie past znacznie wzrośnie. Polecam pasty do wrażliwych dziąseł i podatnych na próchnicę. Omijałabym te wybielające: póki co zęby są już i tak obciążone. Istnieją również specjalne serie dla osób noszących aparaty, trzeba być jednak ostrożnym, gdyż z reguły jest to jedynie chwyt marketingowy i pretekst, by podnieść ceny produktów. Jeżeli jesteście zainteresowani wpisem dotyczącym składników past do zębów i ich roli - dajcie znać w komentarzach. Najważniejsze, by pasta miała dużą zawartość fluoru czyli ok 1300 ppm.

* płyn do płukania
Tu również istnieją specjalnie serie ortodontyczne. Osobiście najbardziej lubię linię Ortho Kin, kupuję z niej zarówno pastę do zębów jak i płyn do płukania w wersji truskawkowo-miętowej. Największą ich zaletą jest duże stężenie fluoru (czyli silniej zapobiega próchnicy) oraz delikatny smak, nie mam uczucia palenia w jamie ustnej jak przy niektórych preparatach typu Listerine. Co ważne, należy unikać Corsodylu i Eludrilu, może przebarwiać gumki (ligatury) bezbarwne.

* wspomniane już przeze mnie nici Oral-B Super Floss (bądź tradycyjne)

* wosk ortodontyczny (bezbarwny bądź kolorowy)
Pomocny do zaklejania miejsc, które ranią bądź drażnią śluzówkę. Zazwyczaj umieszczane na końcach drutu lub na zamkach. Przydatne szczególnie na początku, zanim przyzwyczaimy się do aparatu. Mi po założeniu zamki obtarły całą śluzówkę z przodu, co było bardzo bolesne.

* żele łagodzące podrażnienia
Polecam szczególnie Pansoral (dostępny w aptekach), zdecydowanie najlepszy ze wszystkich, jakie używałam. Niczego sobie jest też Anaftin, Dezaftan czy Protefix.

* szczoteczki międzyzębowe
Szczególnie gdy nie macie irygatora lub do noszenia w torbie.

* kosmetyczka bądź saszetka do noszenia najpotrzebniejszych rzeczy w torbie


Reasumując ten długi, chociaż niezmiernie ważny punkt: trzeba myć zęby po każdym posiłku. W domu, pracy, restauracji, pociągu, samolocie, w gościach, nie ma wymówki. Dbanie o aparat to kwestia powagi i dojrzałości, kto tego nie rozumie, niech się na niego w ogóle nie decyduje.


2) Jedzenie kontra aparat czyli czego unikać


Nie bez powodu jest to najczęściej poruszany temat na stronach, które sama przeglądałam, gdy byłam w potrzebie. Tuż po założeniu aparatu zęby są nadwrażliwe i zwyczajnie boli cała szczęka. Wtedy najlepiej jeść zupy kremy, puree, jogurty lub lody (zimno łagodzi ból i podrażnienia, zresztą nie ukrywajmy - komu lody nie poprawiają humoru?). Niektórzy polecają dania w słoiczkach dla dzieci. Po kilku dniach sytuacja powinna się ustabilizować, choć nadal należy uważać na to, co wkładamy na talerz. Przede wszystkim: zawsze jemy nożem i widelcem. Nie ma możliwości, by wziąć jak dawniej kanapkę w rękę i odgryzać po kawałku. W ten sposób szybko zniszczymy zamki. Wszystko (tak - wszystko!) należy kroić na małe kawałki nożem i jeść powoli, dokładnie gryźć. Powinno unikać się twardych produktów typu orzechy, surowe warzywa, owoce. Należy jednak wypracować sobie swój własny system: ja na przykład jem w zasadzie wszystkie owoce, kroję na małe kawałeczki, obieram ze skórki. Chociaż przyznaję, że wybieram te bardziej dojrzałe, by były miększe. Poza tym jem nerkowce, nie umiem sobie ich odmówić, co prawda w mniejszych ilościach i powoli. Śmieję się, że aparat ortodontyczny uczy kultury jedzenia - koniec z jedzeniem na kolanie kanapki podczas prowadzenia samochodu ;) Dodatkowym plusem jest dokładne, powolne gryzienie - to doskonała baza do dobrego trawienia i szybszego uczucia sytości.

Gdy mamy bezbarwne ligatury nie warto zaprzyjaźniać się z burakami, curry, kurkumą, jagodami, porzeczkami, wiśniami, czerwonym winem. Niestety picie kawy czy herbaty (również zielonej) wymaga wizyty w toalecie w celu umycia zębów. Niesamowicie łatwo tworzy się osad nazębny po tych napojach.

Naturalnie możemy oddać znajomym paczkę gum do żucia (mogą nawet odkleić zamki) oraz wszelkich słodkości typu krówki, toffie. Jeżeli chcemy odświeżyć usta w trakcie dnia polecam pastylki typu Halls, Halitomin, pastylki z Rossmanna. Ważne, by nie miały nadzienia z syropu bądź soku owocowego.

Z mojego doświadczenia wynika, że nie trzeba rezygnować z niektórych pokarmów. Najważniejsze jest, by kroić jedzenie na małe kawałki i powoli gryźć.


3) Trzymaj przyjaciół blisko ale wrogów jeszcze bliżej czyli relacja pacjent - ortodonta


Pomiędzy Tobą a Twoim ortodontą musi być 'chemia'. Relacja musi być otwarta, oparta na zaufaniu i szacunku. Jeżeli lekarz, na którego natrafiłeś, nie spełnia oczekiwań, czujesz się źle, nie odpowiada na Twoje pytania bądź unika konkretnych, nie wzbudza zaufania i nie wydaje się profesjonalny - nie przychodź do niego więcej, szukaj dalej. To bardzo ważne, by wybrać odpowiedniego stomatologa. Nie należy się tez go bać. Na samym początku spokojnie i cierpliwie powinien wszystko wytłumaczyć, pokazać. Bezsprzecznie należy się stosować do zaleceń i sugestii. W razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości powinieneś natychmiast skonsultować się z lekarzem (np. gdy wygnie się łuk, a wizyta kontrolna jest za trzy czy cztery tygodnie - należy jak najszybciej pojechać do lekarza, bo to potrafi zepsuć nieraz kilka tygodni pracy a zęby pójdą nie w tą stronę, co powinny). Gdy masz jakieś uwagi, bądź ciągle koniec drutu uszkadza policzek - nie bój się, powiedz otwarcie, z pewnością to da się naprawić. Również gdy zęby bardzo bolą, poproś o delikatniejszy łuk. Owszem, korygowanie zgryzu boli, ale nie powinno przeszkadzać w codziennym życiu. Nieraz lepiej jest nieco zwolnić tempo i 'moc' łuku dla komfortu życia.  Na wizyty należy stawiać się regularnie, wymieniać ligatury i korygować łuki stosownie do planu leczenia. Co jakiś czas powinno się również umawiać na usuwanie kamienia i piaskowanie. Pamiętaj, że ortodonta, choć dokonuje magicznej przemiany zgryzu, nie potrafi czytać w myślach więc informuj go na bieżąco jakie jest Twoje wyobrażenie idealnego uśmiechu.


*****

Jestem niezmiernie ciekawa, jakie są Wasze historie i doświadczenia z aparatami ortodontycznymi oraz która wskazówka okazała się najbardziej pomocna. Dzielcie się sugestiami w komentarzach!

27 stycznia 2017

NAJGORSZE kosmetyki 2016 roku! >>> BUBLE ! makijażowe

Witajcie w kolejnym wpisie z serii 'naj' 2016 roku! Tym razem pod ścianą staną absolutnie najgorsze kosmetyki, z którymi zetknęłam się w poprzednim roku. Jak to z reguły jest, testując nowe dla nas produkty możemy trafić na cudeńka jak i na małe koszmarki... I jeszcze nie jest źle gdy są to takie sobie, średnie preparaty, które wykorzystamy bez szkody (ale i entuzjazmu) dla naszej urody. I z pewnością każda z Was zetknęła się z takimi kosmetykami, które wywarły na Was tak negatywne wrażenie, że bez żalu je wyrzuciłyście (lub przekazałyście dalej) dodatkowo uświadamiając wszystkie osoby wkoło jak są paskudne.

Dlatego też dzisiaj przedstawiam Wam moją listę absolutnie najgorszych, koszmarnych bubli na które natrafiłam. Jeżeli jesteście ciekawi poprzednich wpisów z tej serii zapraszam do zapoznania się z wpisami na temat:

>>> Podkładu Dr Ireny Eris TUTAJ
>>> Pudru Benefit the Porefessional TUTAJ

Na wstępie przepraszam, że nie umieszczam zdjęć wszystkich produktów - niektórych pozbyłam się od razu, inne zmęczyłam i z radością wyrzuciłam. Ale sam fakt, że nadal o nich pamiętam świadczy o tym, jak bardzo dały mi się we znaki ;)


KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI


Na szczęście im jestem starsza, tym mniej eksperymentuję z kosmetykami do pielęgnacji. Liczne potknięcia nauczyły mnie, żeby nie ufać ślepo producentom i trzymać się sprawdzonych preparatów. Dlatego też w ubiegłym  roku z ręką na sercu mogę przyznać, że nie natrafiłam na żaden tak paskudny kosmetyk do twarzy czy ciała, by zasłużył na miejsce w tym zgromadzeniu.

Wyjątkiem są moje intensywne poszukiwania prowadzone w celu znalezienia cudownego szamponu i odżywki do włosów (nigdy więcej sombre!!). I choć z reguły były produkty lepsze i gorsze, jest jeden który wyjątkowo zalazł mi za skórę i jest to szampon RENOVASTIN. Stosowałam również odżywkę i w porównaniu do szamponu wypadła całkiem nieźle, więc skupię się właśnie na tym gorszym z duetu. Po pierwsze: opakowanie - tuba jest tak zbudowane, że wiecznie w wieczku gromadzi się woda. Jest to oczywiście drobiazg w porównaniu do zarzutów, które zaraz przedstawię. Właściwości fizyczne, czyli zapach i konsystencja w porządku. Dobrze się pieni, ale myjąc nim włosy miałam wrażenie, że są słabo domyte bądź pozostawia tłustą warstwę. Nie wiem co jest przyczyną ale efekt nie sugerował świeżej fryzury. Nie ma nic wspólnego z ułatwianiem rozczesywania, paskudnie po nim plątały mi się włosy. Nie zauważyłam, by były bardziej nawilżone czy wyglądały na zdrowsze. Dodatkowo okropnie swędziała mnie po nim skóra głowy i szybko się przetłuszczały włosy. Używanie tego produktu tak mnie zmęczyło, że końcówkę przeznaczyłam do mycia pędzli... Z pewnością nie kupię ponownie i będę omijała szerokim łukiem całą serię. Gdybyście były zainteresowane - do kupienia w aptekach.


KOSMETYKI DO MAKIJAŻU


1) Puder mozaikowy Avene Couvrance

Nie lubię eksperymentować z podkładami i pudrami. Gdy znajdę taki, który mi odpowiada trzymam się go i nie zmieniam.  Od dłuższego czasu stosuję transparentne pudry ale uznałam, że przydałby mi się taki, który delikatnie kryje żeby mieć wyjście awaryjne gdy szybko trzeba zrobić makijaż. Wybór padł zupełnie przypadkiem na produkt mojej ukochanej firmy jeżeli chodzi o pielęgnacje czyli Avene. Pomyślałam, że skoro pielęgnacja tak dobrze mi się sprawdza od lat to i kosmetyki kolorowe mogą być warte uwagi. Niestety - nic bardziej mylnego...






Opakowanie jest ładne, estetyczne, minimalistyczne i porządne, solidne. Lusterko również dobrej jakości. Puder wygląda po prostu cudnie i pięknie. Niby jest transparenty, ale moim zdaniem daje delikatny kolor. Owszem, zgodnie z obietnicami producenta matuje. Nie ma również zapachu. Niestety - dość szybko bo już po dwóch, trzech godzinach robi się z niego 'ciastko' na twarzy, brzydko się warzy i świeci. Krótko trzyma mat. Dodatkowo robi się z wierzchu na nim twarda skorupka, którą trzeba zeskrobywać przez co traci się produkt. I najgorsze niestety jest to, że zatyka pory i po kilku dniach zrobiły mi się po nim potówki na twarzy. Niezbyt nadaje się do poprawek w ciągu dnia bo sam solo już wtedy wygląda źle i dołożenie kolejnej warstwy potęguje efekt ciastka a słabo się utrzymuje więc do utrwalania innych pudrów/podkładów się nie przydaje.

Uważam, że jest drogi i za tą cenę można mieć bardzo dobry podkład i puder. Jak na taką renomowaną markę i to na dodatek dermatologiczną, farmaceutyczną a nie drogeryjną - jestem rozczarowana.





2) Puder brązujący do twarzy Astor Skin Match 4ever Bronzer

Moja przygoda z bronzerami zaczęła się właśnie od tego produktu ponieważ był to jedyny produkt bez drobinek dostępny w moim Rossmanie. I z perspektywy czasu i kilku innych bronzerów (w tym również takich z Rossmana) mogę z czystym sercem powiedzieć, że to bubel.




Opakowanie jest poręczne, nieduże. W środku również lusterko i pędzel (jak to zwykle bywa - na niewiele się przydający; ba! nawet ciężko go wyjąć bez łamania sobie przy tym paznokcia). Ma dwa odcienie - jaśniejszy i ciemniejszy, więc teoretycznie możemy wypracować idealny dla naszej skóry odcień. Olbrzymi plus - nie ma w sobie drobinek, jest matowy. Dość dobrze napigmentowany, można budować kolor o ile lubi się pomarańcze. Tak, produkt jest koszmarnie pomarańczowy. Z tego względu moim zdaniem średnio nadaje się do konturowania (chyba że mamy ciepłą karnację), prędzej do delikatnego opalania.. Bardzo pyli się w opakowaniu, bo jest bardzo suchy, tępy. Z tego co zauważyłam a tendencje do robienia plam, smug, ciężko go czasami ładnie wpracować w skórę. Mam wersję Blonde 001 i nie mam porcelanowej cery a daje u mnie efekt marchewki.








Klasyfikuję puder jako bubel ze względu na pomarańczowy kolor i trudną z nim pracę, często kończącą się plamami i smugami. Nie polecam, za tą cenę możecie mieć świetną paletę to konturowania ;)


Koszmarny pomarańczowy kolor bronzera





3) Catrice Velver Brow  Powder Artist




Aplikator w kształcie gąbeczki




Idąc tropem genialnego flamastra do brwi marki Catrice zdecydowałam się na siostrzany produkt z myślą, że będę go używać przy makijażu 'na szybko' gdy nie potrzebuję precyzji. Jest to flamaster do brwi w pudrze z gąbeczką. Plus - posiada szczoteczkę. Minus - zwyczajnie.. nie działa. Wydaje mi się, że w teorii przy zamkniętym opakowaniu gąbeczka jest dociśnięta do zbiorniczka z barwnikiem i jest nim nasączana by potem podkreślać nasze brwi. Niestety kolor jest tak słaby i mało widoczny, że efekt jest żaden. Dodatkowo z gąbeczki wyfruwają kłaczki (najprawdopodobniej jej kawałeczki) i przy aplikacji ma się wrażenie, że zaraz się ją zgubi. Totalny bubel nie dający żadnego efektu. Dodam tylko, że zatrzymałam opakowanie tylko po to, by Wam je pokazać a przy jego wyrzuceniu odtańczę radośnie! Niby nie jest drogi ale zwyczajnie szkoda Waszych pieniędzy.


Widoczne 'pypcie' które zostawia aplikator




4) Podkład matujący do twarzy Air Mat Bourjois

To jeden z tych produktów, które tak mnie zdenerwowały, że od razu go wyrzuciłam. Nie pamiętam jaki miałam kolor ale podejrzewam, że najjaśniejszy - był tak koszmarnie pomarańczowy, że wyglądałam jakbym wypiła hektolitry soku marchewkowego. Ciemnieje niemiłosiernie, robiąc się jeszcze bardziej pomarańczowy. Jest tępy i podkreśla bardzo suche skórki i zmarszczki. Owszem matuje, ale skóra wygląda brzydko, na wysuszoną i postarzoną. Użyłam kilka razy ale zwyczajnie się go pozbyłam bo był po prostu... okropny. Cena regularna miażdży, jeżeli chcecie spróbować to polujcie na promocje.


5) Pomadka i balsam 2 w 1 Wibo Juicy Color Lipstick






Od razu zaznaczę, że bardzo lubię produkty Wibo. Wprost kocham ich paletę do konturowania i cieni do powiek. Z entuzjazmem więc zakupiłam pomadkę do kompletu. Mam kolor 6, idealnie wpisujący się w trendy nude. Kolor jest bardzo ładny. Ma chemiczny zapach. Nie jest mocno kryjąca, wymaga nałożenia 2/3 warstw. Ma lekko błyszczące, trochę błyszczykowe wykończenie. Nakłada się łatwo, bo jest miękka i łatwo sunie po ustach. Dzięki temu można ją dokładać w ciągu dnia. Niestety - trwałość jest żadna, nie utrzymuje się praktycznie wcale. Efektu nawilżającego nie zauważyłam. Nie jest droga ale w podobnej cenie mega trwałe są chociażby kredki do ust z Golden Rose.






6) Szminka do ust w płynie Too Faced Melted






Zestawienie zamyka drugi produkt do ust, tym razem o wysokiej cenie i równie beznadziejnych właściwościach. Na szczęście mam jego miniaturkę, którą kupiłam w zestawie świątecznym z różem. Zapach jest bardzo chemiczny, nieprzyjemny. Aplikator w kształcie gąbeczki jest niepraktyczny i jak dla mnie również nieestetyczny. Kolor Melted Peony to intensywny róż. Kolor jest nasycony i nie mogę zarzucić tutaj braku pigmentacji. Jednak bardzo, bardzo wysusza usta i po kilku godzinach nie wygląda estetycznie. Brzydko się zjada i zbiera w załamaniach warg. Dołożenie koloru tylko potęguje zły efekt. Jak na pomadkę matową wydaje się być umiarkowanie trwały. Uważam, że nie jest wart swojej ceny i poniekąd cieszę się, że kupiłam zestaw róż plus ta pomadka bo jestem w stanie ścierpieć jej obecność w imię różu, z którego jestem zadowolona. Ogólnie odradzam, bardzo kiepski produkt.






*****

To już wszystkie buble, o których chciałam Wam wspomnieć. Dajcie znać, czy używałyście tych produktów i jakie są Wasze odczucia oraz z jakimi koszmarami spotkałyście się w ostatnim czasie!



13 stycznia 2017

NAJLEPSZE kosmetyki 2016 roku! >> Pielęgnacja, makijaż & akcesoria <<

Witajcie! 

Początek roku to zawsze okres podsumowań, rankingów i nagród za osiągnięcia w roku poprzednim. Z racji na to, że wszędzie pełno plebiscytów ja również chciałabym przedstawić Wam moją listę najlepszych, najcudowniejszych i najukochańszych kosmetyków oraz gadżetów 2016 roku. Długo myślałam które kosmetyki wyróżnić, wybrałam same perełki z perełek (czy Was też irytują 'polecenia' typu 'ten podkład jest dobry, ten tusz jest fajny itp.?) za które dosłownie dałabym sobie rękę uciąć ;) I choć wybrałam naprawdę niewiele produktów z tych, które przewinęły się w mojej łazience i kosmetyczce to polecam zrobić sobie ciepłej herbaty (najlepiej z plasterkami cytryny i pomarańczy - akurat na tą zimową aurę za oknem) i pilnie notować!


KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI >>> CIAŁO & WŁOSY


1) Ziaja Seria Kozie Mleko

Przede wszystkim chciałabym wyróżnić całą serię z Ziaji (w ogóle kocham tą markę, uważam że ma cudowne kosmetyki) Kozie Mleko (wszystkie dostępne produkty znajdziecie TUTAJ). Ze wszystkich kremów pod prysznic i maseł do ciała których używam i na które czasami skuszę się w perfumerii, do tych ZAWSZE wracam.

Kremowe mydło pod prysznic (TUTAJ) ma cudownie delikatny, subtelny zapach; gęstą konsystencję (czyli wydajność!), ogromną pojemność i niską cenę. Jedyny minus dla mnie - brak opakowania z pompką, ja zawsze dodaję własną (po dużych szamponach do włosów).

Jeżeli jesteście ciekawi za jakie masło do ciała dałabym się pokroić - byłoby to właśnie masło z serii Kozie Mleko (TUTAJ). Da mnie jest to produkt idealny do ciała - odpowiada mi w nim wszystko - zapach, konsystencja, opakowanie w słoiczku, cena... Nawet nie potrafię znaleźć słów, by opisać jak bardzo kocham ten produkt, po prostu MUSICIE go spróbować!

Uwielbiam również krem do rąk z tej serii (TUTAJ). Jest to jeden z moich ulubionych kremów do rąk na dzień (tak, rozróżniam kremy do rąk na dzień i na noc) ponieważ bardzo szybko się wchłania, można by nawet powiedzieć, że ekspresowo. Pomijając oczywiście cudowny zapach to pozostawia skórę mięciutką i gładką...cud!!






2) Ziołowy szampon przeciw wypadaniu włosów dla kobiet Bioxsine DermaGen

Ze wszystkich szamponów jakie przewijają się przez moją łazienkę chciałabym polecić Wam tylko jeden. Jeżeli borykacie się z problemem wypadania włosów - spróbujcie Bioxsine DermaGen. Ma przyjemny zapach, bardzo miłą, gęstą konsystencję dzięki czemu jest bardzo wydajny. Jest to póki co jedyny szampon, który zakupiłam ponownie kilkukrotnie. Naprawdę go lubię i uważam, że jest godny wypróbowania. Co do wpływu na wypadanie włosów - ciężko mi to jednoznacznie określić ze względu na to, że używam również masek, odżywek i tabletek. Z tej samej serii dostępna jest również maska do włosów (była w porządku, gęsta i pozostawiała włosy miłe w dotyku ale była również w buteleczce przez co bardzo ciężko się ją wydostawało z opakowania; głównie z tego powodu nie zdecydowałam się na nią ponownie). Aby dowiedzieć się więcej o odżywce zajrzyjcie TUTAJ.

Seria Bioxsine dostępna jest w aptekach - szampon kosztuje ok 35 zł/300 ml. W razie ich braku, polecam poprosić o sprowadzenie. Więcej informacji o produkcie TUTAJ.








3) Maska odbudowująca strukturę włosa Bioderma Node S

Masek do włosów używam chyba jeszcze więcej niż szamponów więc dwie wybrane przeze mnie to prawdziwe perełki. Pierwsza propozycja to maska intensywnie nawilżająca i regenerująca. Uwielbiam ją i zużyłam kilka jej opakowań :) Zawsze aplikowałam ją na zasadzie opatrunek-kompres czyli na umyte włosy, które dzielę na kilka pasm nakładam od połowy długości maskę i zawijam w ręcznik na pół godziny. Ciepło pod ręcznikiem zwiększa efektywność takiego zabiegu. Odżywka jest gęsta, pozostawia piękny zapach na włosach, które po jej zastosowaniu są miękkie, błyszczące i zdrowiej wyglądające.


4) Skoncentrowana maska wygładzająca do włosów z serii Kuracja Olejkami Ziaja

Druga perełka to maseczka wygładzająca. Jak byłam ostatnim razem w sklepie Ziaji zakupiłam jej dwa słoiczki na zapas ;) Ma cudowny zapach, a efekt jaki daje na włosach....wow, wow, WOW! Włosy są pięknie błyszczące i gładkie, lejące w dotyku i jedwabiste. Jestem zakochana w efekcie tego produktu. Jeżeli macie problem z suchymi, puszącymi się i tępymi w dotyku włosami - musicie spróbować ten produkt! Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.








5) Satynowe serum wygładzające do włosów z serii Kuracja Olejami Ziaja

Ostatni wybrany przeze mnie produkt do włosów również pochodzi z tej samej serii olejkowej Ziaji. Lubię go aplikować na mokre włosy dzięki czemu ładniej się suszą, są gładsze i bardziej błyszczące. Gdy włosy są już suche - stosuję jeszcze pół pompki aby dodać im blasku. Nigdy nie przepadałam specjalnie za olejkami do włosów, wydawały mi się obciążające włosy i dające efekt nieświeżej, tłustej fryzury. Nadal uwielbiam olejek Kerastase (zerknijcie na mój wpis o produktach do niezdyscyplinowanych włosów TUTAJ). Jednak ten z Ziaji jest równie cudowny a bije go na głowę gdy rozpatrujemy aspekt cenowy i dostępności.






KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI >>> TWARZ


Od razu zaznaczę, że mam cerę skłonną do trądziku więc nie dla każdej z Was nadają się moje typy. Ponadto, moja bazowa pielęgnacja twarzy nie zmienia się od lat (!!!). Planuję wpis na temat moich sprawdzonych kosmetyków do cery trądzikowej dla osób dorosłych, dlatego tutaj zaznaczę tylko cztery produkty, które pojawiły się u mnie w tym roku i stały się hitami przez co zagościły w mojej kosmetyczce.


1) Normalizujący peeling kwasowy DermoExpert Anti Acne Flos-Lek

Produkt z Flos-Leku zastąpił u mnie analogiczny z Iwostinu. I z miejsca stał się moim ulubionym! Używam go jako serum, codziennie, wieczorem na oczyszczoną skórę twarzy. Wystarczy kilka kropel na całą twarz i brodę. Następnie nakładam krem na noc. Stosuję go cały rok (nie opalam się i stosuję codziennie filtry). Dla wszystkich kobiet borykających się z wypryskami - polecam! Nawet jeżeli krosty wyskakują Wam od czasu do czasu - doskonale sprawdza się jako punktowa terapia. Flakon jest mega wydajny a cena przystępna. Więcej informacji o produkcie TUTAJ.


2) Beauty Formulas Charcoal Oczyszczająca maska glinowa z aktywnym węglem

Gdy mówimy o pielęgnacji skóry trądzikowej to rok 2016 minął nam pod znakiem węgla. Na mojej liście znalazł się produkt z Wielkiej Brytanii z serii Beauty Formulas (bardzo dobre kosmetyki!) z linii Charcoal. Najbardziej polecam Wam maseczkę nie w tubce, ale w saszetkach. Jeden zestaw zawiera żel do oczyszczania twarzy i przygotowujący ją do zabiegu oraz czarną maskę z węglem. Jej największy plus to fakt, że jest ona typu peel-off czyli zastyga i zdejmujemy ją w jednym płacie. Ma niesamowicie przyjemny zapach, gęstą i klejącą konsystencję. Zdejmuje się ją łatwo i higienicznie a na dodatek doskonale eliminuje wągry ;) Znajdziecie ją w aptekach za kilka złotych za zabieg.

Druga maseczka jest w tubce. Ma ona już dodatek glinki, jest jaśniejsza i (niestety) trzeba ją zmywać w tradycyjny sposób. Mimo tego nieudogodnienia doskonale oczyszcza skórę i ze wszystkich produktów z węglem jakich używałam, ta jest najlepsza! Ładnie pachnie, jest wydajna, niedroga i skuteczna. Szukajcie w aptekach, kosztuje kilkanaście złotych/ 100ml. Więcej informacji TUTAJ.








3) Maska z miodli indyjskiej do cery trądzikowej Himalaya Herbals

Gdybym miała wybrać jedną, ulubioną maskę do twarzy byłaby to właśnie ta! W mojej łazience gości już trzecia tubka ;) Ma przyjemny zapach, zielony kolor; jest to produkt zasychający i trzeba go następnie zmywać. Uwaga! Daje uczucie pieczenia i mrowienia. Lubię ją używać gdy mam więcej krostek zapalnych bo skutecznie je przysusza. Polecam zapoznać się z produktem TUTAJ.








4) Żel do mycia twarzy z miodlą indyjską Himalaya Herbals

Choć nie zmieniam kremów do twarzy, lubię eksperymentować z produktami do mycia. I ten jest zdecydowanie najlepszy jaki używałam od dłuższego czasu. Ma rześki, świeży zapach; niespotykaną konsystencję - żelową, wręcz jak galaretka. Jest bardzo wydajny i niedrogi. Nie zatyka porów, nie uczula. Nie daje takiego efektu jak maska - tzn. nie szczypie ani nie piecze. Z pewnością wrócę do tego produktu gdy tylko skończę aktualnie używany :) Więcej informacji TUTAJ.


KOSMETYKI DO MAKIJAŻU

Od lat używam tego samego podkładu czyli Revlon Colorstay do cery tłustej i mieszanej. Sprawdza się idealnie, tym bardziej że jest teraz dostępna wersja z pompką. Nie zatyka mojej skóry, jest trwały i ładnie się utrzymuje. Dlatego u mnie nie znajdziecie testów fluidowych nowości bo nauczona doświadczeniem (i późniejszym leczeniem przez kilka dni wyprysków) nie da się mnie skusić na inny ;)


1) Korektor Liquid Camouflage Catrice (kolor 010 porcellain)

Powiem jedno: CUDO! Mój ukochany korektor. Dużo lepszy niż ten w słoiczku (nie zastyga, nie wysusza się i aplikacja jest bardziej higieniczna niż grzebanie w nim palcem). Kolor idealny, bardzo dobre krycie, stosuję go pod podkład jak i nieraz na gotowy makijaż gdy nie da rady przykryć niedoskonałości. Pod oczy używam rzadko, raczej do twarzy. Doskonale niweluje zaczerwieniania związane np. ze stanem zapalnym przy krostkach czy wydmuchiwaniem nosa podczas męczącego kataru.  Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.






2) Pomadka Rouge Edition Bourjois kolor 04 Rose Tweed

3) Pomadka The Only 1 Rimmel kolor 200 It's a keeper

Jeżeli mam wybrać produkty do ust, których używałam w poprzednim roku najczęściej byłyby to dwie wymienione wyżej. Są to moje ulubione, pewniaki po które sięgam zarówno gdy nie mam pomysłu na makijaż jak i idealnie dopasowują się do mojego sprawdzonego make-upu na dzień i na wieczór. Nie są mega trwałe ale jak dla mnie wystarczająco. Nie mają matowego wykończenia tylko delikatnie błyszczący, satynowy. Idealnie podkreślają kolor ust, nie są nachalne ani dominujące ale nadają nawet twarzy z delikatnym makijażem wyrazu. Rimmel ma cudny kolor i jest bardziej różowy, Bourjois nie pachnie i jest bardziej beżowo-nude. O pomadce Bourjois pisałam w artykule o ulubionych pomadkach w kolorze nude, jeżeli nie czytałyście - zerknijcie TUTAJ.

Więcej o pomadkach z serii The Only 1 dowiecie się TUTAJ. A jeżeli interesuje Was Bourjois zerknijcie TUTAJ.






The Only 1: It's a keeper

Prawo: The Only 1 - It's a keeper; Lewo: Bourjois Rose Tweed

Prawo: The Only 1 - It's a keeper; Lewo: Bourjois Rose Tweed


4) Konturówka p2 Perfect Look Lipliner w kolorze 010 nude

To moja ukochana, najwspanialsza konturówka. Ma przepiękny kolor nude (jak to się mówi, taki jak naszych ust tylko lepszy ;)) Pięknie się utrzymuje. Stosuję ją solo (wtedy jest matowa) jak i pod różne pomadki. Intensyfikuje ich kolor, przedłuża trwałość a szminki się wtedy nie rozmazują i nie 'wylewają'. Dodatkowy plus - jest automatyczna więc żegnaj temperówko! Minus - dostepna tylko w drogeriach Hebe. Szukaj TUTAJ.









5) Color Tattoo 24H seria Creamy Mattes Maybelline kolor 93 Creme de nude

Wszechstronny produkt. Stosuję do wyrównania koloru powieki gdy nie mam makijażu oczu. Można nim wyczyścić linię pod brwiami by była idealna. Doskonale sprawdza się jako baza pod cienie, stosuję również jako 'klej' pod cienie brokatowe i foliowe (trzeba aplikować szybciutko, gdy cień jest jest jeszcze mokry). Lubię go również używać w sam wewnętrzy kącik pod delikatne rozświetlające cienie, dzięki czemu wydobywa ich intensywność. Jedyny minus - nieco wysycha i twardnieje.




6) Bronzer Chocolate Soleil Too Faced w kolorze medium/deep

Ze wszystkich bronzerów jakie używałam w roku 2016 najczęściej i najchętniej wracałam do cudeńka z Too Faced. Swój kupiłam jeszcze w 2015 roku w okresie świątecznym - jest to miniaturka (haha, 2,5g a przez ten rok nie zrobił się nawet malutki ubytek...). Jest to bronzer całkowicie matowy, raczej ciepły i baaardzo dobrze napigmentowany więc trzeba z nim uważać. Tak, naprawdę cudownie i pięknie pachnie :) Nie jestem fanką produktów Too Faced, uważam że za ich cenę można mieć kilka kosmetyków równie dobrej jakości, jednak ten produkt jest na mojej top liście. Polecam szczególnie w okresie świątecznym gdy są zestawy miniaturek - są tańsze a i tak starczą na wieki ;) Marka Too Faced dostępna jest w Sephora TUTAJ.


7) Plaisir Box Zoeva

Zgodnie z zasadą 'najlepsze na deser' przedstawiam Wam wisienkę na torcie czyli palety do makijażu oczu Zoeva. Ja zdecydowałam się na box trzech palet (znajdziecie je TUTAJ) w których skład wchodzi: Blanc Fusion (moja ulubiona! ;) TUTAJ), słynna Cocoa Blend (TUTAJ) oraz Caramel Melange (TUTAJ). Długo zastanawiałam się na którą paletę cieni przeznaczyć nieco więcej pieniędzy i nie żałuję ani sumy na nie przeznaczone ani wyboru. Są cudowne! Cienie matowe i perłowe się nie osypują, brokatowe dosłownie minimalnie. Pięknie się łączą ze sobą, szybciutko blendują. Moim zdaniem idealne, zarówno dla początkujących jak i wymagających; można wyczarować piękne makijaże dzienne i wieczorowe. Cudo, polecam z całego serca! To zdecydowanie mój ulubiony produkt do makijażu z całego roku :)












AKCESORIA DO PIELĘGNACJI I MAKIJAŻU


1) Płatki kosmetyczne BeBeauty (dostępne w Biedronce)

Tak, zamieściłam na swojej liście najlepszych akcesoriów roku 2016 płatki do demakijażu. Dlaczego? Długo szukałam takich, które są dość grube, mięsiste, nie rozrywają się i co najważniejsze - nie rozdwajają. Te z Biedronki są idealne, polecam spróbować! Cena to 1,99 zł/120 sztuk. Czasami jest promocja i wtedy za trójpak płacimy 5,49zł.


2) Pędzle do twarzy Hakuro

Wśród pędzli do twarzy z Hakuro chciałabym umieścić w swoim zestawieniu trzy:

>>> H55 czyli idealny pędzel do pudrów sypkich i w kompakcie. Duża powierzchnia (czyli szybka aplikacja), włosie jest miękkie i przyjemne. Znajdziesz go TUTAJ.

>>> H24 czyli mój ulubiony pędzel do bronzera. Ma idealną szerokość dla moich kości policzkowych i mój ukochany ścięty kształt. Wracam do niego najczęściej a znajdziesz go TUTAJ.

>>> H56 czyli ukochany pędzel do różu. Ma luźniejsze włosie przez co pozwala na uzyskanie bardziej naturalnego, delikatnego efektu niż w przypadku bardziej sprasowanych pędzli. Szukaj go TUTAJ.


3) Pędzel do rozcierania cieni Hakuro H74

To mój ulubiony pędzel do blendowania. Gdy nie mam czasu (bądź ochoty, tudzież ani jednego ani drugiego) nakładam nim odrobinę delikatnego brązu w załamanie. Do mocniejszych makijaży służy mi do rozcierania granic. Ma luźne, rozczapierzone włosie. Znajdziecie go TUTAJ.


*****

To już wszystkie moje typy z poprzedniego roku. Jak zauważyłyście nie ma przedstawicieli z każdej kategorii. Próżno szukać w moim zestawieniu np. pudru czy różu. Dlaczego? Ponieważ chciałam dać Wam jedynie te produkty, co do których mogę podpisać się w 100%. Nie chciałam pisać o jakimkolwiek tuszu do rzęs. Wszystkie wymienione przeze mnie kosmetyki kocham całym sercem, z pewnością kupię i kupuję je ponownie (i to nawet gdyby podrożały dwa razy!). Dajcie koniecznie znać, jakie są Wasze ulubione kosmetyki roku 2016!! :)